Geoblog.pl    Olga    Podróże    Od tego zaczął się Wschód na dobre    Teleti, gdzie ty?
Zwiń mapę
2002
15
sie

Teleti, gdzie ty?

 
Kirgistan
Kirgistan, Teleti
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 323 km
 
Kuzyn Koli podrzuca nas moskwiczem do rezerwatu Dżeti Ogöz. Formacja przytulonych do siebie skał z czerwonego piaskowca zwanych "Siedem Byków" robi ogromne wrażenie. Według moich szacunków, stąd do Teleti jest około sześciu godzin marszu. Na zegarku czwarta po południu, więc pewnie nie damy dziś rady sforsować pierewała. Miejmy nadzieję, że gdzieś w okolicy przełęczy koczuje jakiś czaban, bo nie zmieścimy się we troje w jednoosobowym namiocie. Jest. Zaprasza nas do jurty na noc. Jest szczęśliwy, bo wreszcie może się wygadać. Gości jak na lekarstwo. Urkun mówi, że do przełęczy mamy jeszcze dwie godziny - Jak wyjdziecie o 8.00 rano, to obiad zjecie już po drugiej stronie. Rankiem zgodnie z planem docieramy pod JAKĄŚ górę. Tylko czy to Teleti? Nie ma oznaczonych szlaków, za to mnóstwo bydlęcych ścieżek. Żadnych turystów. Na lewo widać duży jęzor lodowca i skały pokryte śniegiem. Ledniki! - wykrzykuję i nakłaniam towarzyszy do wspinaczki. Trasa okazuje się być trudną. Idziemy po osypujących się głazach, chwilami niemalże na kolanach, trzymając się rękami podłoża. Stromo i ślisko. Posuwamy się w ślimaczym tempie i robimy częste przystanki ze względu na zadyszkę Koli i "pierekury" Maksata. Po czterech godzinach mozolnej wspinaczki oczom ukazuje się bezkresna śnieżna równina. Nasze rozczarowanie jest równie wielkie, jak zachwyt nad pięknem lodowych gór. Mieliśmy nadzieję, że to już szczyt. Jesteśmy głodni, spragnieni i zmęczeni. Nie ma na czym roztopić śniegu, bo zostawiliśmy gaz w Karakoł. Jemy śnieg. Przejście po lodowej pokrywie zajmuje nam kolejne trzy godziny. Idę z tyłu. Wzruszyłam się pięknem lodowej góry, ale nie chcę narażać się na ironiczne docinki. Wyznaczamy sobie punkt na horyzoncie i powoli posuwamy się w jego kierunku, wmawiając sobie, że tam na pewno jest zejście. Okazuje się jednak, że dalej jest następna lodowa równina i jeszcze bardziej księżycowy krajobraz. W końcu dostrzegamy wąski potok wypływający z lodowca. Trzymamy się go schodząc w dół. Świadomość, że z każdym krokiem jesteśmy niżej, dodaje nam sił, a ślady i odchody bydła pewności, iż niedaleko musi być jurta. Niestety tam gdzie krowy, tam też niezliczone ścieżki, z których każda zdaje się być szlakiem. Ta, którą idziemy, prowadzi nas skały. Tracimy orientację. Jedyna droga w dół to prawie pionowa ściana, na szczęście porośnięta drzewami i krzakami. Ryzykujemy. Czepiając się gałęzi i pni drzew zjeżdżamy w dół. Jest mi niedobrze, czuję ból w biodrach, nie mogę opanować drżenia łydek, ale widok jurty mobilizuje organizm do ostatniego wysiłku. Trzynastogodzinny treking bez jedzenia i picia wyczerpał mnie całkowicie. Mimo to nie mogę jeść ani spać. Rano przy śniadaniu Kola pyta, co postanowiłam. Wracamy do Karakoł - mówię i znów widzę, jak śmieją im się oczy. Wieczorem przy kolacji pierwsze słowa brzmią - Ja chcę znowu na ledniki. Ty fanatyczko - wykrzykuje Maksat i proponuje szczyty Tałaskiego Ala-Too. Podobno jest tam pięknie.

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (3)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Olga
Olga Mielnikiewicz
zwiedziła 6.5% świata (13 państw)
Zasoby: 141 wpisów141 72 komentarze72 1026 zdjęć1026 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
22.07.2011 - 30.07.2011
 
 
04.02.2011 - 06.02.2011
 
 
28.01.2011 - 03.02.2011