Marjan, lew który przetrwał talibskie rządy i atak rakietowy na zoo w 1990 r. nie przetrwał nowych czasów misji stabilizacyjnej. Słyszałam o kilku wersjach jego śmierci: strzałach z karabinu, oślepieniu. Zwierzę ma swój pomnik zaraz za bramą wejściową do zwierzyńca z pustymi dołami w miejscu oczu, więc może wersja z oślepieniem jest prawdziwa.
Następcy Marjana, lew i lwica, podobno podarunek Chińskiej Republiki Ludowej, śpiący w pełnym słońcu pod ścianą swego niezbyt wielkiego wybiegu, nie zwracają uwagi ani na krzyczące dzieci ani na kawał surowego mięsa spoczywający kilka metrów od nich.
Za to niedźwiedzie baraszkują wesoło ku uciesze gawiedzi, głównie męskiej. Dwa zakochane misie o niespotykanym kolorze futra, beżowo-brudnożółtymczulą się do siebie. Jeden z nich zajęty ogryzaniem patyczka, obnażając długi i chude pazury, czasem warknie ostrzegawczo na kolegę.
Kilka wilków beznamiętnie patrzących przed siebie, apatycznych lisów, zatłoczone i brudne klatki z kondorami i sępami. Nie mają nawet jak rozpościerać skrzydeł, nie mówiąc o lataniu. Obojętne sowy, jeden pelikan, kilkadziesiąt dokazujących pawianów, trochę antylop to wszystko, co ma do zaoferowania zoo. W czasie walk o Kabul ogród bardzo ucierpiał i wiele zwierząt zginęło. Biała europejska świnia domowa zdaje się być jedną z większych atrakcji, w każdym razie ma imponująca przestrzeń do poruszania swego zwalistego cielska, ale nie korzysta z niej. Wygrzewa się, odwracając łeb do ściany.
Jest też coś na kształt akwarium-terarium ale eksponaty mizerne. Zamiast prawdziwego krokodyla, odlew gipsowy z nienaturalnie wielką paszczą i pomalowanymi na czerwono kłami. Zamiast skorpiona jego zdechłe ciało, zamiast węża porzucona skóra. Kilka rybek egzotycznych.
Ale dla Kabulczyków zoo to niewątpliwa atrakcja, sporo ich tu w piątkowe, świąteczne dni. Bilet kosztuje niewiele, jak na afgańską kieszeń, jedną piątą dolara, dla mnie oczywiście więcej - trzy dolary.