Geoblog.pl    Olga    Podróże    Afganistan    Chicken street
Zwiń mapę
2008
01
lip

Chicken street

 
Afganistan
Afganistan,
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 246 km
 
Co robimy dzisiaj? Dzisiaj czyli w piątek – dzień wolny od pracy? Jak to co, oczywiście idziemy na zakupy na Ulicę Kurczaków, czy jest jakaś alternatywa? Jest, bazar ISAF albo bazar miejski albo sklepy na Shahr-e-Now. Ewentualnie można iść na spacer na wzgórze z hotelem Intercontinental i popatrzeć na Kabul z wysoka, na TV Hill, jeszcze większe wzgórze z równie miłym widokiem, o ile w powietrzu nie unosi się zasłona z kurzu, do Baghe Babur – odrestaurowanego ogrodu Babura, który w piątki licznie okupują Afgańczycy z całymi rodzinami.

Ale najbliżej i najlepiej na Chicken bo przecież zawsze jest coś do kupienia, jakaś skorupa, pudełeczko, chusta, kłódka ozdobna albo pierścionek czy bransoletka, których nie kupiłam, bo akurat panowie Ahmad, Ali bądź Abdul nie chcieli obniżyć ceny albo nie było odpowiedniego rozmiaru, albo w ogóle nie było ale mają być w przyszłym tygodniu. A może po raz dziesiętny wypatrzę coś nowego, co umknęło ostatnim razem. Albo po prostu przejdę się po ulicy, spotkam Mudżiba i Nadżiba, pospaceruję, może nawet bez wydawania pieniędzy, bo na Chicken można sobie po prostu chodzić samemu i czuć się bezpiecznie.

Mam kilka ulubionych sklepów, do których zawsze wpadam. W trzecim po lewej stronie handluje chłopak, który zna rosyjski i angielski. Ma chusty na głowę, czapki męskie, patu, biżuterię, seledynowe popielniczki ze skorpionem, samoloty zrobione z łusek po nabojach. Ahmad chętnie obniży cenę, którą wcześniej zawyżył. I każdy jest szczęśliwy choć Ahmad pewnie bardziej, niż ja - wszak nawet na obniżonej cenie i tak dobrze zarobi.
Galeria z meblami i pudełkami z Nuristanu jest obowiązkowym miejscem na trasie szopingowej. Pan Abdul częstuje zawsze herbatą, jeśli widzi ze zakupowicz spędzi tu przynajmniej godzinę, biorąc do ręki każde z setki drewnianych ozdobnych pudełeczek. Nie można się zdecydować, tyle ich jest. Niby podobne, czarne w czerwone wzorki, a jednak różnią się kształtem i wielkością. Jedne wyglądają na stare, inne na nowe.
Stare kosztują więcej i to jest koronny argument w negocjacjach – „Droga Pani, przecież to jest stare, niemalże antyczne, nie mogę spuścić więcej niż 2 dolary, mogę dać nowe w tej cenie”.
Oczywiście on wie, że ja myślę a nawet jestem przekonana, że pudełeczka są postarzane a nie stare a nawet nie byłabym taka pewna czy powstają rzeczywiście w Nuristanie, a nie Pakistanie lub Indiach ale ta niewypowiedziana tajemnica nie przeszkadza nam w negocjacjach ani piciu herbaty ani oglądaniu. Po prostu taki jest koloryt handlu afgańskiego.

Któregoś razu zamiast pudełka kupiłam lustro w drewnianych ramach, postarzanych, to pewne. Lustro malutkie, osadzone jakby w okiennicy z drzwiczkami, piękne cacko, nie pasujące do mojego warszawskiego wnętrza, ale po prostu ładne i nie drogie. Nie ważne, że będzie kłopot z przewiezieniem i nie ważne, że nie wiadomo, czy i gdzie kiedykolwiek je powieszę, ale gorączka zakupowa została ukojona.

Często zachodzę do sklepu z rupieciami wszelkiej maści po prawej na rogu Chicken i jakiejś małej nie nazwanej uliczki. Strzelby, pistolety, metalowe i skórzane prochownice, rogi, noże, instrumenty muzyczne, talerze, kapy, ozdoby plemienia Kuczi, metalowe kubki, kłódki. Panuje tu półmrok, nie zawsze można dojrzeć szczegóły przedmiotów, więc żeby obejrzeć trzeba wyjść na zewnątrz, bo generator u pana Mohammada jest prawie zawsze zepsuty.
Kupiłam tu bębenek z Iranu za 10 dolarów po długich negocjacjach, ładny ale nie wiem co z nim zrobię. Najlepszą metodą na afgańskiego handlarza, jeśli negocjacje się przedłużają i grożą fiaskiem, jest po prostu rezygnacja: „No to dziękuje, nie wezmę tym razem, przykro mi bardzo” i skierowanie się do drzwi. Cena spada wtedy do takiej, którą można zaakceptować. Namiętnie też kupowałam kłódki - w kształcie konia, rybki, koziorożca za 7 dolarów. Koleżanka widziała potem identyczne w Indiach za połowę tej ceny.

Podobają mi się kapy, bajecznie kolorowe, wyszywane w kwiatki i rożne dziwne wzorki, albo paczłorkowe. Kapy są drogie – kilkadziesiąt dolarów. Naprawdę czasem nie można się powstrzymać. Bardzo oryginalna pamiątka. Tylko do diabła, czy po upraniu nie straci kolorów? - z opowieści osób, które takie przykre doświadczenie mają za sobą wiadomo, iż jest to wysoce prawdopodobne – czy na pewno jest to ręczna robota? – niektóre sprawiają wrażenie, jakby były wyszywane maszynowo. Czy na pewno pochodzą z Afganistanu a nie z Pakistanu? Czy na pewno z plemienia Kuchi? I tyle tych dylematów, przeliczania pieniędzy, myślenia, dyskutowania – czasem trwa to kilka tygodni, przez kilka kolejnych piątków aż wreszcie zapada decyzja - ach co mi tam, nawet jeśli nie oryginalna i trochę za droga to bardzo ładna i w końcu dlaczego niby mam sobie odmówić, skoro chcę taką mieć.

I niewielki plecak pochłania kolejne zakpupy - dwie olbrzymie kapy za łączną kwotę 200 dolarów, które leżą w szafie i czekają na zmianę aranżacji mieszkania w bloku z lat siedemdziesiątych lub kupno drewnianego domu na Podlasiu ale chcica znów została zaspokojona.
Na Chicken jest tez dobra księgarnia, ma podobny wybór książek, jak u Shaha Mohammada Raisa ale tańszych i można negocjować, niezliczone sklepy z pięknymi dywanami, ale trzebaby przyjść ze znawcą żeby nie kupić czegoś bezwartościowego za krocie, figurki Buddy, znaczki, tradycyjne stroje, meble. I wiadomo że nie wszystko warte tej ceny, ale warte jest pogawędek z Afgańczykami, gościnnej herbaty, dowiedzenia się czegoś nowego.


 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (4)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Olga
Olga Mielnikiewicz
zwiedziła 6.5% świata (13 państw)
Zasoby: 141 wpisów141 72 komentarze72 1026 zdjęć1026 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
22.07.2011 - 30.07.2011
 
 
04.02.2011 - 06.02.2011
 
 
28.01.2011 - 03.02.2011