Syria to ruiny, mniej lub bardziej starożytne. Greckie, rzymskie, bizantyjskie, średniowieczne, biblijne.
Znane i słynne na cały świat, jak Palmyra i mniej znane i rzadziej odwiedzane jak Rasafa.
Pierwsze ruiny to Umarłe miasta: Sergilla i Al Bara. Bileciarz biegający za turystami mówi, że w Sergilli mieszkało pięć tysięcy osób. Teraz ruiny zasiedlają szerszenie i jaszczurki. Wśród ruin maszerują kozy i owce zostawiając po sobie bobki. Zresztą ludzie też je zostawiają, ale w środku nielicznych zachowanych jeszcze budowli. Miasto ma 1500 lat. Kilkanaście kilometrów dalej w Qaturze setka kóz pasie się wśród ruin starożytnej bazyliki. Osioł przywiązany do starożytnej(?) studni i pastuszkowie wołający heloł, hał are ju, na siłę próbujący posadzić nas na ośle - do zdjęcia.
Drugie nasze ruiny to Rasafa. W środku kraju, w środku pustyni. Na odludziu, więc strzał w dziesiątkę, bo jesteśmy same. Sam na sam z kilkoma wiekami historii. Idealnie zachowane olbrzymie cysterny na wodę pod ziemią, głęboko na kilkadziesiąt metrów.
Upał, upał, spowalniajacy ruchy. Powietrze drga.
Trzecie ruiny to Palmyra – mekka turystów. Żeby ich uniknąć jak również zabójczego upału pustynnego wstaję o 6.00. Starożytne kolumnady, resztki świątyń i arabski zamek na wzgórzu w promieniach wschodzącego słońca pysznie ozłocone i zaróżowione. Nieliczni o tej porze zwiedzający i liczni beduini z wielbłądami i osiołkami. Husajn pojawił się jak duch i zaprezentowal swoją Zenobię, białą wielbłądzicę, która podobno powiedziała mu na ucho, że ja chce się na niej przejechać. Zwierzę nosi imię na cześć dumnej królowej Zenobii panującej w Palmyrze w 3 wieku naszej ery dopóki nie podbił jej królestwa cesarz Lucjusz Domicjusz Aurelian i zabrał spętaną kajdanami do Rzymu. Ale podobno nie miała źle. Dostała w podarunku willę, gdzie w spokoju mogła dokonać żywota po uprzednim spełnieniu się jako pisarka i filozofka.
Husajn jest właścicielem 66 wielbłądów i oazy przytulonej do świątyni Bel, najlepiej zachowanego zabytku w Palmyrze. Skusiłam się na wielbłądzicę. Z wysokości tego szlachetnego zwierza ruiny wyglądały mniej majestatycznie. Większa przestrzeń.
Husajn objaśniał mi każdy zabytek, zaprowadził do grobów, do których zazwyczaj płaci się wstęp. Bezbłędnie zgadywał z jakiego kraju przyjechali snujący się wśród ruin turyści, po chodzie i ubiorze. Wielu z nich znał.
Z nadmiaru wrażeń i kilku godzin spędzonych w pełnym słońcu bez kapelusza przegrzałam głowę aż do mdłości. Husajn w swojej oazie troskliwie się mną zajął, robiąc okłady i podając ajran z solą po którym „przegrzałam” żołądek.
Czwarte ruiny to Basra – bazaltowy amfiteatr z czasów Rzymian otulony cytadelą. Idealna akustyka. Idealnie zachowany. Nietypowy, bo wolno stojący a nie jak większość spotykanych na naszej "zrujnowanej” drodze wykuty w skale. Mógł pomieścić 15 tysięcy osób.
Piąte ruiny już w Jordanii - nowy cud świata Petra, ale o tym w oddzielnym wpisie.
Szóste to biblijna Gerasa. Dziś zwie się Dżerasz. Zamykana wcześniej ze względu na Ramadan (wrzesień) i wybłagana na 20 minut. W sumie to samo co wszędzie: łuk Triumfalny (Hadriana), amfiteatr, świątynia pogańska, świątynia chrześcijańska, kolumny, ruiny, ruiny. Miasto odkryto w 1806 r.
Siódme – znów syryjskie - to Krak de Chevalier. Ponoć najlepiej zachowana i największa twierdza krzyżowców na świecie. I znów wpadamy godzinę przed zamknięciem. Ten Ramadan.
Ósme to Apamea. Zanim dotrę do ruin starożytnego miasta dostaję się w ręce handlarza znaleziskami wśród-ruinnymi. Ze szczególną dumą i dziwnym uśmieszkiem prezentuje figurkę z parką w miłosnym uścisku od tyłu. Zrobi dla mnie speszial prais - 2000 funtów syryjskich (40 USD). Uśmiechając się równie dziwnie, dziękuję za ofertę i żegnam się.
Spotykam go po kilkunastu minutach wśród ruin. Najpierw pokazuje mi hamman – łaźnię starożytną a potem próbuje zachęcić mnie to tego samego, co robiła parka na płaskorzeźbie z brązu.
Za jakiś czas pojawia się w towarzystwie turystki wyglądającej na Skandynawkę. Ciekawe, czy powiodło mu się w interesach?
Wiecej ruin nie pamiętam...