Praskie zakładziki fryzjerskie przypominają nikozyjskie. Wąskie, małe, ciasne pomieszczenia, dwa lustra, dwa krzesła, zielone lub brązowe linoleum albo biała płytka z szarą fugą. Pani Stasia, Basia, Bronia gęstym grzebykiem przeczesuje grzywki, strzyże na sucho, pan Stach, Bronek, Franek goli brzytwą. Tu nie przychodzi się na umówioną godzinę, tu się siedzi na krzesłach pod ścianą i czeka na swoją kolejkę, plotkując dla zabicia czasu. Nawet nazwa jest retro – Zakład fryzjerski męski i damski oraz szyld z czarno-białą fotografią modela z fryzurą á la „lata siedemdziesiąte”. Tu się niewiele zmieniło do wielu lat. Zapach mydła i wody kolońskiej.
Szwedzka, Stalowa, Inżynierska, Czynszowa, Ząbkowska, Brzeska - studzienne podwórza, szare, ponure, ciemne, oczodoły okien, wybite szyby, czerwona cegła, miejsca po zgubionych balkonach, kamienne schody z finezyjnym mozaikowym wzorem, wnęki na święte figury bez figur. Matka Boska, Jezus - kapliczki na środku studni podwórkowych albo pod oknami na ścianach. Świeże kwiaty, sztuczne kwiaty, znicze, świeczki. Smutna Maria, Smutny Jezus. Smutne dzieci biegające za psami, zbierające liście. Blade, jak ziemniaki trzymane w piwnicy. Wyrostki z papierosem w ustach, spluwający przez zęby, kobiety w papilotach w oknach, na balkonach, mężczyźni z piwem w bramach, puste butelki po alkoholu, pety, plamy moczu. Koty wygrzewają się na parapetach, staruszki szare przygarbione wracają z zakupami, starcy w grupach na placach zabaw, obsiadają murki i schody kamienic. Leniwie, bezrobotnie, beznadziejnie. Na murze grafiti – its getting worse.