Geoblog.pl    Olga    Podróże    Afganistan    Bazar
Zwiń mapę
2008
15
sie

Bazar

 
Afganistan
Afganistan,
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 492 km
 
Najlepiej się czuję na azjatyckich bazarach, może dlatego że panuje tam chaos i harmider, a może dlatego, że tak namacalnie tętni i pulsuje życie, jest barwnie, kolorowo, tyle nowych smaków, zapachów, może dlatego że to taki mikrokosmos – wszystko tu jest w małej skali.

Na bazarze uwielbiam pić świeży sok z mango, taki gęsty, żółty, słodki, w wielkim półlitrowym szklanym kuflu, wykończony pacnięciem jogurtu o fantazyjnym wzorze i kilkoma migdałami w łupinkach, albo sok z bananów – afgańskie banany są małe, drobne i sprawiają wrażenie zepsutych, są bardzo dojrzałe, takie jak lubię oraz sok z marchwi, granatów, jabłek. Nigdy nie patrzę, jak myją i czy myją te kufle i te sokowirówki, po co… mogłabym wtedy zrezygnować z picia soku. W Kabulu jest kłopot z czystą wodą i prądem, więc nią oszczędnie gospodarują bądź wcale nie używają.
Kiedy zamawiam sok z mango, sprzedawca wychodzi na zewnątrz swej budki, włącza mały pół kilowatowy generator chińskiej produkcji, który niemiłosiernie hałasuje i wypuszcza z siebie kłęby czarnych spalin - na szczęście tylko przez minutę, dwie – potem wyłącza.
Gotowy sok można pić w spokoju, rejestrując naturalne hałasy ulicy, najczęściej klaksony toyot, minibusów, motorów, pokrzykiwania sprzedawców, popychających wózki na kółkach ozdobione lambrekinami, pełne owoców świeżych i suszonych albo lodów. Lodziarzy słychać z daleka po charakterystycznej melodyjce, wydobywającej się w mobilnego pudła, najczęściej „Happy birthday to you”.

Sok z trzciny cukrowej, zielony i zawiesisty, świetnie zaspakaja pragnienie w upalny letni dzień. Podobno korzystnie wpływa na drogi moczowe. Smak niepodobny do niczego, co piłam przedtem i potem. Trzcinę sprowadza się z Dżalalabadu, tego afgańskiego i tego pakistańskiego chyba także. Nowy dla mnie jest nokol - migdały w lukrowanej polewie, kardamon w ziarnach, ważony na jubilerskiej wadze - nie umiem rozpoznać czy jest świeży, muszę wierzyć chłopakowi, który go zachwala. Nigdy wcześniej nie jadłam też suszonej morwy białej, podobne również odznacza się leczniczymi właściwościami. Afgańczycy muszą polegać na naturalnej medycynie, bo klasyczna jest dla nich mało dostępna.

Naswar widziałam już w Czeczenii, ale tam był czarny i uformowany w małe kuleczki a tutaj jest zielony i ma postać proszku. Naswar to świństwo do żucia, mocne i pobudzające, rodzaj narkotyku. Umieszcza się odrobinę między dolną wargą a dolnymi zębami i po jakimś czasie – czasie, kiedy wchodzi w reakcję ze śliną a potem krwią - wypluwa do specjalnych spluwaczek. Używka dla mężczyzn.
Na bazarowym chodniku, przy kanale ściekowym można się ogolić, przyciąć brodę albo ostrzyc brzytwą, której nie ma gdzie potem umyć, chyba że w kanale ściekowym albo obetrzeć szmatką.
Na bazarze można wymienić banknoty u konika, zadzwonić z PCO (publiczna komórka – a’la budka telefoniczna).

Na starym bazarze w centrum Kabulu, nad rzeką można kupić wszystko lub prawie wszystko. Złoto, biżuterię, używane ciuchy, kradzione zegarki, mydło i powidło, chusty, zasłony, burki, AGD, RTV, dywaniki modlitewne, ryby, mięso z haków, świeże kury, olejki do ciała rodzimej produkcji z migdałów i oliwy z oliwek i fantastyczne przyprawy, od których wierci w nosie, kremy i środki na powiększenie biustu z roznegliżowanym paniami na opakowaniu, hennę do farbowania dłoni i włosów, zdjęcia bolyłódzkich piękności i modelek z napisem „I laviou”, pirackie kasety i płyty, pocztówki okolicznościowe, szklane bransoletki w paczkach po kilkadziesiąt sztuk – tu się nie nosi jednej albo dwóch, kalendarze z Masudem, modlitewne nakrycia głowy wyszywane koralikami ze szkła. Małe dzieci sprzedają swoje zabawki, buloni (trójkątne albo okrągłe placki smażone na głębokim ogniu z ziemniakami na ostro albo z porem w środku) albo kukurydzę, którą praży się w gorącej soli kamiennej, zakopuje i odkopuje mechanicznymi ruchami.

Towary i usługi – krawiec, szewc, rzeźnik, zegarmistrz, jubiler, kuśnierz – każdy w małej norce, dziupli, w której tylko on się mieści, więc zamawiający tam nie wchodzi, oddaje ‘sprawę’ w ręce fachowca przez drzwi i odbiera tak samo, płacąc w powietrzu. Małe restauracyjki na kilka krzeseł – jedzenie świeże, na oczach przygotowane – baran dopiero co zarżnięty, jeszcze krew na schodkach i głowa z nie całkiem zastygłymi oczami, ogon i skóra ładnie poskładane, aby nikt nie nadepnął i nie zaplątał się – ewentualnie może znajdzie się na nie kupiec. Pachnie przyprawami, trochę starym tłuszczem. Pyszne i lepiej nie myśleć o ewentualnych konsekwencjach żołądkowych, aby nie psuć smakowych doznań albo zaraz po powrocie do domu, przepłukać gardło procentowym napojem zakazanym. Herbata zielona z kardamonem i pomarańczą kwaśną (u nas nie występuje) to prawdziwa rozkosz.

Najbardziej malownicze są „sklepiki” z suszonymi owocami, kawą, herbatą i przyprawami, piramidy dżalabii – niemiłosiernie słodkiego ciastka, ociekającego miodem, a na ich tle burki dokonujące zakupów. Kobiety są kupującymi, mężczyźni i dzieci sprzedawcami.
Chaos, gwar, bezładny, nieujarzmiony, bez kierunku, początku i końca. Żaden ruch, żadna transakcja nie jest taka sama.

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (9)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Olga
Olga Mielnikiewicz
zwiedziła 6.5% świata (13 państw)
Zasoby: 141 wpisów141 72 komentarze72 1026 zdjęć1026 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
22.07.2011 - 30.07.2011
 
 
04.02.2011 - 06.02.2011
 
 
28.01.2011 - 03.02.2011