Góry w Afganistanie są wszechobecne, jak szary kurz i pył. Zaczynają się już w Kabulu. Kabul niczym wieczne miasto Rzym leży na wzgórzach. Najpiękniej jest lądować w Kabulu zimą i siedzieć wtedy w samolocie przy oknie. Można oniemieć z zachwytu. Gliniane domy w szaro-beżowym kurzu i piasku khaki odcinające się od bieli ośnieżonych szczytów i lazuru nieba.
Potem już się oniemiewa codziennie, a najbardziej wczesną wiosną i późną jesienią - wtedy pasmo boczne Hindukuszu Kohi Baba pokrywa śnieg a wokół jest jeszcze zielono, kolorowo, dojrzale i soczyście. Wtedy jadąc na północ do Kapisy albo Pandższiru albo Parwanu wciskam się w tylne siedzenie i milczę patrząc na ten cud i pragnąc zamknąć go na zawsze pod powiekami.
Afganistan ze swoją górską scenerią jest jak diament – nieoszlifowany, surowy. Nic tam nie ma zbędnego. Prawdziwe piękno jest proste i skromne. Surowa przyroda i surowi jest mieszkańcy, zjednoczeni z nią i stopieni, twardzi i wytrzymali jak diamenty.
W afgańskich górach nie ma alpinistów, nie ma turystów, nikt nie przyjeżdża obcować z przyrodą. Ludziska się boją terrorystów, min i bóg wie czego i tak od trzydziestu już lat.
A przed wojną z ZSRR, w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych do Hindukuszu tłumnie przybywali polscy górołazi. W sumie podobno ponad 50 polskich wypraw górskich wprawiało się na Noszaku – najwyższym szczycie Afganistanu (7492 m n.p.m.) przed zdobywaniem Himalajów.
Pierwszego polskiego wejścia na Noszak dokonała w sierpniu 1960r. grupa z Krzysztofem Berbeką na czele. Pierwsza dostępna mapa tych terenów sporządzona została również przez Polaków (Jerzy Wala), a około 40% nazw zostało nadane przez polskich alpinistów. Tak więc mamy się czym pochwalić.Trzeba tylko śmiałków, którzy te wyczyny powtórzą, ale może w spokojniejszych czasach.
PS. Hindukusz znaczy „Zabójca Hindusów” w języku paszto.