9 września obchodziliśmy Dzień Masuda – narodowego bohatera Afgańczyków, a właściwie Tadżyków. Podejrzewam, że Pasztuni go nie celebrują (podobno miał przydomek „Rzeźnik Pasztunów”). Był to dzień wolny od pracy. W tym samym czasie odbywała się w Kabulu międzynarodowa konferencja poświęcona życiu i działalności Ahmada Shaha, któraś już z kolei. Informowały o tym plakaty w pobliżu Ministerstwa Sprawiedliwości. Tego dnia wypadała siódma rocznica jego śmierci. W 2001 roku, dwa dni przed 9/11 dwóch zamachowców z północnej Afryki, przedstawiających się jako Mohammad Karim i Mohammad Kassim, przebranych za dziennikarzy, na zlecenie Osamy Ben Ladena wykonało wyrok na Masudzie, odpalając bombę ukrytą w kamerze.
9 września na ulicach, na co dzień zatłoczonych i gwarnych, było mniej ludzi więc bardziej rzucały się w oczy gromady miłośników legendarnego komendanta, skandujący hasła, których nie rozumiałam, ale mogłam się domyślać ich znaczenia. Ubrani w pakole, kapeluszowate (patrz zdjęcia) nakrycia głowy, zwane też masudkami – bo nosił je Masud i było mu w nim wyjątkowo do twarzy. Powiewając czarnymi flagami głośno dawali wyraz swojego przywiązania i uwielbienia dla narodowego bohatera. Tego dnia większość minibusów przybrana była w żałobne flagi i ozdobiona wizerunkami męczennika.
Audycje radiowe podporządkowane były wspominkom. Lektorka o aksamitnym głosie smutno i patetycznie recytowała wersy poświęcone Masudowi - (…) great man of jihad, his fighting is recorded in our history (….). Dało się odczuć nabożny szacunek i żal, iż nie ma go wśród żywych. Po jednej recytacji następowała kolejna, i tak przez cały dzień.
Lew Pandższiru wciąż jest obecny, na bilbordach wzdłuż drogi wyjazdowej na północ w stronę Salangu i Pandższiru, na portretach w przydrożnych jadłodajniach, jako pocztówka i obrazek albo zdjęcie w autobusach, minibusach, rikszach, w gabinetach państwowych urzędników, domach prywatnych, sklepach, na małych dywanikach modlitewnych, na kalendarzach, nawet zapalniczkach wyposażonych w latarkę, po włączeniu których w snopie światła ukazuje się wizerunek emira. Nie widziałam jedynie tiszertów z Masudem, ale może dlatego, iż mało w Afganistanie turystów, a zdecydowana mniejszość Afgańczyków ubiera się po europejsku i podobizna „komandona” śmiesznie wyglądałaby na tradycyjnym wdzianku, jakim jest szalwar kamiz.
Na co-piątkowym bazarze w głównej kwaterze ISAF przykuwa mój wzrok mały kramik z pocztówkami. Większość z nich ukazuje Masuda; z dziećmi (miał syna i sześć córek), w śmigłowcu, wśród swoich mudżahedinów, w czasie modlitwy, strzelającego ze stingera, jedzącego, etc. Niezbyt dobra jakość, ale nie ma co wybrzydzać. Skusiłam się na portret w „masudce”, cztery razy większy od pocztówki, za 3 dolary. Na pamiątkę. Czyżbym również ulegała urokowi przystojnego partyzanta?
Chomeini w Iranie, Baszar al- Assad w Syrii, Kadyrow w Groznym, latynoski Che Guevara, jordański król Abdullah II, Stalin, Lenin, Putin - w wielu miejscach w podobny sposób objawia się kult jednostki. Każdy z tych wodzów i portretów budzi różne uczucia i refleksje i każdy wieszany jest z różnych powodów i potrzeb. Mam wrażenie, że Masuda wieszają w Afganistanie z potrzeby posiadania bohatera, uosabiającego wszelkie cenione wartości: męstwo, odwagę, niezłomność poglądów, wiarę, niezależność, honor, a zwłaszcza walkę o wolność, która trwała tu od zawsze i pewnie trwać będzie jeszcze długo. Każdy z narodów chce mieć jakiegoś bohatera, który poruszałby jego wyobraźnię, a Masud nadaje się bardziej niż ktokolwiek inny (nie zagłębiając się w to, czy rzeczywiście taki był czy chce się go takim widzieć).
Przecież nie Karzaj, marionetkowy prezydent postawiony przez Amerykanów, rozdarty miedzy pasztunskich ministrów a swoich mocodawców, ani Hekmatiar, sprzedajny ‘warlord’, który w walce o podział schedy po komunistycznych rządach Nadżibullaha wystąpił przeciwko Masudowi.
Masud jest idealnym idolem, wykształcony (mówił biegle francusku, arabsku), skończył prestiżową francuską szkołę średnią w Kabulu, rozpoczął studia na politechnice (miał zostać architektem), postępowy rewolucjonista, czytywał poezję Hafiza w przerwach między planowaniem strategicznego ataku na pozycje wroga, nieprzeciętny strateg, charyzmatyczny wódz, który połowę życia spędził wojując, był zajadłym antykomunistą, zwolennikiem demokratycznych rządów opartych na fundamencie islamskim.
Salimowi, kiedy pytam go o Masuda błyszczą oczy. Uwielbia go, choć zna tylko z opowieści. Dlaczego? Salim jest Tadżykiem z Pandższiru, jak sam komander. Wierzy, że Masud dał Tadżykom prawo do ziemi i własności, honor, dumę i wolność. Nikt nie zdobył nigdy Pandższiru, ani ruskie ani taliby.
Farid opowiada, jak walczył jako młody chłopak z mudżahedinami Masuda przeciwko talibom. Kuleje od tego czasu. Wspomina dobrze komendanta, jako ludzkiego przywódcę, zawsze wysłuchał, zawsze można było iść z każdym problemem, zawsze miał czas. Budował szkoły i kazał ludziom kształcić dzieci. Dbał o swoich.
Abdul natomiast ma sceptyczny stosunek do bohatera. Przecież zniszczył pół miasta w walce o władzę nad stolicą. Abdul pochodzi z Kabulu i przeżył tu wojnę domową. Codziennie rano, około ósmej, kiedy pociski i rakiety jak deszcz spadały na Kabul, Abdul z kolegami wspinał się na wzgórza niedaleko Khair Khona i oglądał świetlisty spektakl. Wielu z jego krewnych i przyjaciół padło ofiarą pojedynku Masuda z Hekmatiarem.
W 1994 r. Kabul był zniszczony doszczętnie (bardziej niż podczas wojny z ZSRR), ok. 50 000 ludzi zabito a jeszcze więcej zmuszonych było uciekać do Pakistanu. Walka ambicji i żądzy władzy nie troszczy się o ofiary. Masud też nie był wolny od nich, podobnie zresztą jak Hekmatiar, Abdul Ali Mazari, Rashid Dostum i profesor Sayyaf.
W 2002 Masud został kandydatem do Pokojowej Nagrody Nobla. Obrońcy praw człowieka byli głęboko oburzeni i rozczarowani. Rok wcześniej Human Rights Watch pisał: „ (..) w marcu 1995 r. Masud (jako minister obrony) był odpowiedzialny za gwałty i grabieże ludności hazarskiej w Karte Seh (…).”
Według gazety The Guardian (listopad 2001) Masud i siły Sayyata dokonali masakry na ludności hazarskiej na przedmieściach Afsharu w lutym 1993, gdzie według szacunków miejscowych zginęło do 1000 cywilów. Detale tego zdarzenia opisane są w dokumencie “Blood-Stained Hands: Past Atrocities in Kabul and Afghanistan’s Legacy of Impunity” (July 7, 2005), Human Rights Watch.
Kilka razy w miesięcy, jadąc z Kabulu do wsi Sangona w Pandższirze mijam mauzoleum Masuda, jeszcze nieskończone oraz wioskę Dżangalak, w której stoi jego dom, bardzo skromny i niczym się nie wyróżniający. W mauzoleum znajduje się grób Szahida (świętego męczennika), tablica ufundowana przez polski MON, wersety z Koranu na ścianach i księga pamiątkowa, do której wpisuje się w niedalekim towarzystwie dwóch polskich ministrów. Jeden z nich osobiście znał Masuda, co opisał w swojej książce.