Mała norka na zacisznej Ulicy Kwiatowej, niedaleko Ulicy Kurczaków. Niepozorna fabryczka, którą rozpoznać można po szyldzie „Handicraft - glas factory.” Z fabryką nie ma rzecz jasna nic wspólnego. Maleńka rodzinna wytwórnia, prowadzona przez starszawego tatę i jego dzieciaki. Interes przechodzi z pokolenia na pokolenia, właściciel również opanował fach dzięki swemu ojcu.
W jednym pomieszczeniu znajduje sie sklepik a w drugim na zapleczu fabryczka. Duży gliniany piec, gdzie w temperaturze 1200 stopni topi się różnokolorowe szkło, ciągnie się jak ciągutka. Wydaje się, że można je kroić nożem niczym masę landrynkową i zawijać w papierki, ale ma inne przeznaczenie – będzie świecznikiem, kieliszkiem, miseczką, flakonem, doniczką.
Dzisiaj pan Karim topi zielone szkło i wszystko jest zielone, zielonkawe, seledynowe, zgniłozielone ewentualnie potem turkusowe, tylko trzeba dorzucić trochę skorupek i okruszków turkusowego szkła, aby się stopiło w środku.
Pan Karim wyposażony w metalowy pręt, którym pobiera pacynkę szkła z pieca, a potem dmucha w niego raz, mocniej lub słabiej, w zależności od tego, czy ma być to spory dzbanek czy może kubek. Potem sprawnie obraca pręt w rękach dopóki nie powstanie żądany kształt, za każdym razem inny, nie ma dwóch takich samych świeczników, mimo że podobne są do siebie. Czasami po uformowaniu naczynia, wkłada pręt do pieca jeszcze raz i nabiera troszkę masy a wtedy powstaje jakaś fantazyjna druga warstwa bądź dekoracja.
Jedna minuta, jeden kubek. Mówi, że tylko jedna jest taka fabryka w Kabul, czyli jego i od niego kupują wszyscy sprzedawcy z Ulicy Kurczaków. Ci z kolei twierdzą, że sprzedają szkło z Heratu, które jest lepsze i przede wszystkim słynniejsze i można za nie więcej utargować od niczego nieświadomego turysty. Być może tak jest, ale kto to może wiedzieć na pewno. Duże turkusowe kubki pana Karima kosztują 2 dolary, a sklep "Nomad" na Kala-e-Fatu ma kubki po 10 dolarów. Nie umiem ocenić różnicy w jakości.
Dwa dolary to dobra cena - powtarza właściciel fabryczki - bo latem przy 40-stopniowym upale na zewnątrz, przy piecu nie sposób wysiedzieć. Zimą jest mniejszy ruch w interesie, ale za to przyjemnie siedzieć przy piecu i pracować. Rodzina pracuje od 5 rano albo 7 do wieczora, z przerwami na posiłek, co drugi albo trzeci dzień. W piątki nie pracują bo to dzień święty, który należy święcić, więc wtedy tylko sprzedają. A ja tylko w piątek mogłam iść do nich i popatrzeć, jak wytapiają te swoje kruche naczynia.
W samym sklepiku, zagraconym, na regałach zakurzone szklane cudeńka. Jeśli czymś się zainteresuję, wezmę w rękę i odstawię z powrotem na półkę, pan Karim albo syn natychmiast wyciera je z kurzu brudnawą ściereczką i podaje mi jeszcze raz. Teraz inaczej wyglądają, ładniej, więc jest szansa że się namyślę.
Bardzo podobają mi się kielichy, świeczniki i miseczki z brązowego szkła oraz proste, ascetyczne gruszkowane dzbaneczki na kwiaty.