Kafroszi, tak mówią na tę ulicę Kabulczycy, dla mnie będzie Ulicą Ptaków, bo sprzedaje się tam tylko ptaki, klatki, karmę, poidełka i inne akcesoria przydatne w hodowli kanarków, przepiórek i gołębi. Wyjątek stanowi tylko kantorek Alhaja Dżon Aghi. Dżon Agha był niegdyś sławnym zapaśnikiem, zdobywał medale, także w Europie. Pokazuje czarno-białe zdjęcie z Zaherem Shahem – ostatnim królem Afganistanu, uśmiechając do czasów swej młodości i sukcesów, kiedy był sławny i być może bogaty, w każdym razie bogatszy niż teraz. Karmi się pięknymi wspomnieniami, a zdjęcia i portrety z tamtych czasów na ścianach sklepiku są ich potwierdzeniem. Alhaj posiada model kościotrupa ludzkiego w kącie pod ścianą, który ładnie się kojarzy z obecnym zajęciem. Teraz leczy skręcenia i zwichnięcia. Na półeczkach ma ułożone równiutko różnej wielkości bandaże. Wszędobylski kurz, który wszędzie się wciska i nie oszczędza niczego, uczynił z nich szare, brudne szmatki. Ale w tym kraju nikt nie zwraca uwagi na kurz. On po prostu jest, jak słońce, powietrze i niebo. Recepta na skręcenie albo ból nadgarstka albo kostki u nogi jest jedna - rozbija się jajko, rozciera, nakłada na chore miejsce i bandażuje. Alhaj twierdzi, że może też leczyć ból połowy głowy, chyba w ten sam sposób. Porada kosztuje kilkadziesiąt afgani, prawie nic. Zastanawiam się, czy może się z tego utrzymać.
Kafroszi jest trochę niepokojącą ulicą, zwłaszcza dla Europejki, która automatycznie skupia na sobie wszystkie spojrzenia i całą uwagę, gdziekolwiek się pojawi. Sami tu mężczyźni, chłopcy i dorastająca męska młodzież. Zagłębiając się w takie zakamarki miasta, chcesz czy nie chcesz, zawsze przemknie przez głowę myśl, czy któryś z nich nie zechce cię dotknąć, tam gdzie nie powinien. Kafroszi znajduje się w najstarszej części Kabulu, na starym mieście. Jest ukryta między ruderami z gliny i kamienia. Bardzo zatłoczona, ciasna i ciemna, brudna i .. fascynująca.
Śpiew, gwizd, krzyk i gruchanie ptaków, gwar rozmów handlarzy z klientami, dźwięki instrumentów – gwizdków, bębenków i piszczałek, które się tu sprzedaje nieustanny ruch ocierających się o siebie przechodniów. Chłopiec z taczką chce się akurat teraz przecisnąć, inny z zakupionymi dopiero co klatkami tarasuje drogę, reszta tłumu, która po prostu chce przejść bez konkretnego celu, ale na widok białej kobiety zwalnia i ogląda za siebie. Uliczka pełna jest zawiesistego kabulskiego zapaszku – mieszaniny smażonych kebabów, przypraw, odchodów ptasich, gnijących resztek śmieci wszelkiej maści.
Afgańczycy lubią ptaki, w wielu domach i restauracyjkach przydrożnych trzyma się kanarki, żeby trelami umilały gościom czas posiłku. Kanarek to kilkaset do kilku tysięcy afgani, nie dużo, tak samo gołąb, też nie drogi ptak, w zależności od rasy. Najdroższe bywają papugi i przepiórki specjalnego sortu, przeznaczone do walki. Jedna, która przykuła mój wzrok kosztowała sto czterdzieści tysięcy afgani (niecałe trzy tysiące dolarów). Pytam, czy przepiórki walczą aż do śmierci? Okazuje się że nie, walczą, aż któraś z nich ucieknie. Szkoda byłoby trzech tysięcy dolarów na jeden raz.
Za każdym razem, kiedy przychodziłam na Kafroszi odkrywałam coś ciekawego. To że starszy sprzedawca gołębi nakrzyczał na chłopców, który podążali za mną krok w krok i tłoczyli w miejscach, w których się zatrzymywałam – żeby mi dali w spokoju zwiedzać i oglądać! To że klasyczny, najstarszy kształt klatki, taki wydłużony jakby piramidka z obłym czubkiem a na dole trochę przysadzisty jest bardzo podobny do kobiety w burce. Klatki te są często też w niebieskim kolorze i zdobione koralikami. Piękne są. Piękne są ptaszki, w pięknych klatkach tylko że smutne i osowiałe, jak smutne są oczy niektórych sprzedawców. Pewnie marzą o wolności.